Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

nie trzymał już w ręku gazety; przez drzwi wpółotwarte, z żywém zajęciem, w którem była i ciekawość i niespokojność pewna, spoglądał to na matkę swą, to znowu na guwernantkę, która powstała z krzesła i zdawała się oczekiwać od pani domu piérwszego słowa zapowiedzianéj rozmowy. Jakoż słowo to nastąpiło, gdy tylko czarna suknia Lili zniknęła w głębi mieszkania.
— Jestem bardzo niezadowoloną z tego, co panna Michalina przed chwilą Lili mówiła.
— Nie zdaje mi się abym mówiła co złego, głosem lekko onieśmielonym odrzekła guwernantka.
— Nie życzę sobie wcale, aby podobne przekonania zaszczepiane były w umysł mojéj córki. Jesteśmy wszyscy równi sobie w obliczu Pana zastępów, ale tu na ziemi istnieją przecież różnice... stopnie, o których zapominać nie należy... Cała ta filozofia nakoniec bynajmniéj córce mojéj potrzebną nie jest i nie prosiłam o nią wcale panny Michaliny, obowiązując ją do czuwania nad Lilą.
Nauczycielka nic nie odpowiedziała.
Pani Leontyna po chwili milczenia mówiła daléj:
— Nie podoba mi się i to wcale, że panna Michalina, wyszedłszy wczoraj z moją córką na przechadzkę, zachodziła z nią do chaty jakiegoś włościanina.
Michalina podniosła głowę.
— Włościanin ten, pani, rzekła, jest człowiekiem dobrze mi znajomym. Widywałam go, gdy przyjeżdżał do stryja mego z jakiemiś interesami. Zubożał teraz i żona mu bardzo chora. Chciałam mu zanieść małą pomoc, poradzić w czém może. Przytém Lila mówiła mi że nie widziała nigdy wnętrza chaty włościańskiéj, sądziłam więc, że dobrze będzie, jeśli przy sposobności...