Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

w głosie, a jednak pani Leontyna uczuła znać wyrzut, który mieścił się w ostatnich jego słowach. To też uśmiechnęła się wpół cierpko wpół smutnie i czarne oczy swe podniosła na twarz męża z wyrazem nietajonego wcale zażalenia.
— A ja? rzekła powoli, jakąż jest jesień mojego życia? Tak bo jesień to już, jesień..... jesień.....
Ostatni wyraz, trzy razy powtórzony stopił się w szepcie zaledwo dosłyszalnym i w westchnieniu, które nie zwalczone i zapewne nie zwalczane, podniosło wysoko pierś jéj, okrytą surowemi fałdami czarnego stanika.
Potem zaczęła znowu:
— Od lat już kilku siedzę zamknięta w tym wielkim, milczącym domu, jak w grobie... Nie widzę ludzi i nie szukam ich.... Pocóż mi zresztą ludzie i co wśród nich znaczyłabym teraz.... zestarzała.... smutna?... Dnie wloką się jak lata i gdyby nie wiara, która mnie podtrzymuje, gdyby nie modlitwa, w którą przelewam wszystkie łzy zbolałego swego serca. ...
— A dzieci twoje, Leontyno? zapytał mężczyzna, który dotąd słuchał żalów swej żony z zupełną obojętnością, niby wrotki swego i jéj życia, którą wiele już razy słyszał, dokładnie znał i rozumiał.
Ramię pani Leontyny, objęte czarnym, obcisłym rękawem, poruszyło się gestem zniechęcenia.
— Dzieci, powtórzyła, wszak Kamil podróżuje ciągle prawie, a gdy jest w domu, siedzi tak jak ty, zakopany w książkach... Mieczysław za gospodarstwem swem w Rydlówce od lat dwóch już Bożego świata nie widzi i zresztą kochał on zawsze ciebie nieporównanie więcéj niż mnie...
Westchnęła ciężko i dodała:
— Taki to już los wielu matek; że synowie ich, gdy