Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/130

Ta strona została uwierzytelniona.

ficie oświetlała siedem osób, które stały tam, każda przy swojém krześle, w chwili wejścia państwa Fabianowstwa, Michaliny i dzieci. Z pomiędzy osób tych wyróżniał się od pierwszego zaraz spojrzenia mężczyzna czterdziestoletni, wysoki, barczysty, z gęstym czarnym włosem, z ogorzałą o grubych rysach twarzą, z wielkiemi rękami i wąsem tak długim, że aż za czerwone i odstające ucho zakręconym. Do niego to najprzód, zaraz z progu jadalnéj sali, zwrócił się pan Fabian.
— No, panie Pawle — zawołał, czy wiész kto dziś do naszéj chaty zawitał? No, patrz dobrze, poznasz, czy nie poznasz.
Mówiąc to, mrugał figlarnie i wskazywał wzrokiem Michalinę, która z rumieńcem na twarzy, wzruszona, zmieszana zatrzymała się przy drzwiach. Ogromny mężczyzna postąpił parę kroków, szeroko roztwierając oczy.
— A! panna siostra dobrodziéjka! dalibóg! no proszę posypały się z ust pana Pawła wykrzykniki. Słyszałem-ci ja niby troszenieczkę... zdaleka... że pan Fabian po jakowąś guwernantkę pojechał; ale żeby to być miała moja panna siostra, przez mózgownicę mi nie przeszło.... Myślałem że przebywa w Ręczynie...
— Alboż to państwo tak dawno nie widzieliście się ze sobą? zapytała sucho pani Adela, zbliżając się do stojącéj na stole olbrzymiéj wazy.
— Sześć latek, pani dobrodziéjko moja, sześć latek upływa na przyszłe Boże narodzenie, odkąd krokiem nie ruszyłem się z Łozowéj, odparł pan Paweł. Koleje losu, pani dobrodziéjko, rzucają ludziskami jak piłkami... jednę tu.... drugą het o sto mil...
Mówił to wszystko tonem rubasznéj żartobliwości, ale