Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/157

Ta strona została uwierzytelniona.

wych, za niemi zaś znajdował się kawał łąki, w wielki krąg ujętéj niskiém ogrodzeniem.
Dzień był październikowy, pogodny, godzina południowa — gdy w owym kręgu łąki, twardéj i równéj, Konrad Ręczyc, przypatrywał się bieganiu na linie ulubionych swych koni. W środku objętéj ogrodzeniem przestrzeni stał masztalerz, trzymając powróz, do drugiego końca którego przywiązany piękny koń czystéj krwi angielskiéj, z grzywą i ogonem na wiatr puszczonémi, zakreślał ogromne koła. Konrad w palonych butach i kraciastym spencerze, przypominającym krojem swym ubranie żokejów, stał oparty plecami o ogrodzenie i z uśmiechem zadowolenia na ustach ścigał wzrokiem bieg konia, ile razy zaś ten w pędzie swym zbliżał się do niego, rozwijał trzymany w ręku bicz kilkołokciowéj długości, który przerzynał powietrze z przeciągłym gwizdem i wydawał w końcu klaśnięcie głośne, konia do zdwojenia szybkości biegu pobudzające.
Niedaleko miejsca tego szerokie wrota jednéj z murowanych budowl na oścież były otwarte, a w koło nich uwijało się gorliwie pięciu stajennych ludzi, wyprowadzając ze stajni konie różnéj wielkości i maści, które zmieniały się, przybywały, odchodziły, aż nakoniec skończyło się bieganie, i rozpoczęło ujeżdżanie młodych koni, lub przejeżdżanie starszych, już wyćwiczonych, którą to czynnością zajmowali się sam pan, masztalerz i dwóch stajennych.
Konrad, zbliżywszy się podczas jazdy ku dziedzińcowi, zobaczył zakręcający na dziedziniec jednokonny wózek, a na nim siedzących dwóch Izraelitów.
— Jacy to Żydzi? zapytał masztalerza.
Masztalerz przymrużył oczy dla lepszego widzenia i odparł: