Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.

książek; z pół-zmroku wychylały się mistrzowskim ołówkiem rysowane, zamyślone, energiczne, poezyją opromienione, lub ogniem czynu i walki rozgrzane twarze wielkich mężów ludzkości; przed kominem, w którym zarzyło się jeszcze parę niedopalonych drewien, na okrągłym stole, w tłumnym nieładzie skupiały się książki rozwarte i zamknięte, podarte, zmięte i nowe, z licznemi nadpisami na marginesach, bezładnie, nie wyraźnie, drżącą znać, słabą często jakby niecierpliwą ręką kreślonemi.
Kajetan Orchowski, po odejściu swej żony, długo siedział nad tym stosem zadrukowanego i zakreślonego papieru, nieruchomy, zmęczony, oddychając ciężko, z czołem ukrytem w dłoni i głęboką zadumą w oczach. Wyciągnął potem rękę i pocisnął sprężynę stojącego wśród książek dzwonka. Srebrzysty, donośny dźwięk, poruszeniem tém wywołany, nie umilkł jeszcze w powietrzu, gdy w bocznych drzwiach stanął mężczyzna, z głową okrytą białemi jak mleko włosami.
— Czy Mieczysław nie przyjeżdżał dziś do dworu? łagodnym głosem zapytał pan Kajetan starego sługi.
Starzec wzruszył ramionami.
— Albożby pan nie wiedział o tem, gdyby pan Mieczysław tu przyjeżdżał? Alboż pan Mieczysław choćby raz jeden nie był u pana, będąc we dworze?
— To prawda mój, Tomaszu, to prawda... myślałem tylko, że może, może zapomniał.
— Niech pan będzie pewny, że pan Mieczysław prędzej o własnej głowie, niż o panu zapomni.
— A Kamil? ciszéj i spuszczając oczy, zapytał Orchowski.
Stary sługa poprawił zasłonę u lampy, przysuwał do