Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/170

Ta strona została uwierzytelniona.

Eli tymczasem, opuściwszy apartament pani domu, spotkał się u stóp krętych wschodków z idącym naprzeciw niemu Efroimem. Żydzi spojrzeli na siebie i błyskawiczne uśmiechy przeleciały im po ustach. Wnet jednak stali się poważnymi bardzo i zwolna krocząc wązką ścieżyną ku folwarcznym zabudowaniom, zamieniali zcicha tylko wymawiane słowa.
— No cóż?.. zapytał Eli.
— A Cóż? odpowiedział Efroim. Powiedział że pomyśli i z matką pogada.... Kazał poczekać u Josiela. A ona?
— Ona? poszła pogadać z synem.... zkąd tobie, Efroim, przyszły na myśl te konie?
— A zkąd tobie przyszło na myśl do niéj iść?
Eli skinął głową.
— Nu, rzekł, już ja dobrze znam, a ty jego piérwszy raz dziś widział.
Efroim ukazał znowu w szybkim uśmiéchu białe zęby.
— Ja dziś z nim piérwszy raz gadał, ale ja na niego dawno już patrzę, a dziś, jak zblizka popatrzyłem.... no....
Przerwał sobie i po chwili dodał:
— Na nich trzeba tylko dobrze popatrzyć, a potém to już tylko....
Uczynił taki ruch palcem i, jakby miał pochwycić cóś w powietrzu i umilkł.
Eli pokiwał głową.
— Głupie ludzie! rzekł.
— A jakie pyszne! aj, aj! z ironią dodał Efroim!
— A czemu oni nie mają być pyszne? hörste, wymówił Eli i zatrzymując się nagle, dodał: sieh!
Z ostatnim wyrazem rękę przed siebie wyciągnął i wielki krąg w powietrzu nią zakréślił, jakby wskazując liczne otaczające przedmioty.