Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/171

Ta strona została uwierzytelniona.

Z miejsca, na którém stali dwaj Żydzi można było ogarnąć cały dwór ręczyński i znaczną część otaczającéj go przestrzeni. Nad dachami pięknych murowanych budowli zwieszały się gałęzie rozłożystych kasztanów; pałacyk w lekkich i wdzięcznych, jakkolwiek dla oka znawcy niepoprawnych, zarysach wznosił się na tle nieba błękitnego i złocistéj teraz ogrodowéj gęstwiny; za sztachetami biegły pola równe, szérokie, pasami łąk i lasów poprzerzynane; na folwarcznym dziedzińcu ryczało bydło, a z za ogrodu dolatywał poważny szum Niemna.
Dwaj Żydzi wodzili dokoła wzrokiem, w którym zapalały się coraz liczniejsze, coraz żywsze i migotliwsze światła.
— Aj, aj! westchnął Eli, żeby to ja miał to wszystko, czy jaby tak z rąk wypuszczał, jak ten głupi?
Pięści Efroima ściskały się powoli i silnie.
— Głupi ty sam, Eli! wyrzekł przez zaciśnięte zęby. A czy ty kiedy widział, żeby Żyd miał takie dwory i takie ziemie? Żydzi tego nigdy nie mieli; im tego nie wolno miéć...
— Niech biorą to co im wolno, uśmiéchnął się Eli, wracając do zwykłego sobie spokoju.
Z ostatniemi słowy przekroczył próg folwarcznéj oficyny, a za nim postąpił Efroim.
Nie upłynęło pół godziny, gdy chłopak kredensowy przybiegł z pałacu.
— Panie Josiel! zawołał, pan prosi pana Josiela i tych kupców, co tu dziś przyjechali.
Trzéj Izraelici znaleźli pana domu przechadzającego się po sali jadalnéj i bardzo zamyślonego.
— Siadajcie panowie, rzekł Konrad na widok wchodzących Namyśliłem się.... pomówiłem z moją matką...