Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Bierzcie już Ręczyn, czy co... Ale ja na dłużéj nie oddam, jak na trzy lata.
— Przepraszam jasnego pana, wtrącił Efroim ze zwykłym sobie nizkim, szybkim ukłonem, ja na trzy lata nie wezmę...
— No to ruszaj sobie, mój kochany, z panem Bogiem. Ja na dłużéj nie zaprzedam Ręczyna — jak Boga kocham nie zaprzedam! Cóż to? Czy to ja całe życie mam tylko patrzyć, jak wy mi tu gospodarować będziecie pod nosem? A jaż to sam kto jestem?
— Jasny pan jest jasnym panem, wtrącił z nowym ukłonem Efroim. Co to jasnemu panu szkodzi, że my będziemy pracowali, a jasny pan będzie tylko od nas brał gotowych piéniądzów.
— Dziękuję! zawołał Konrad. Zniszczycie mi majątek. Czy to ja waszego gospodarowania nie znam? Chcecie, to bierzcie na trzy lata; na dłużéj, jak Boga kocham, nie oddam.
Mówił to z pewném wzburzeniem i wyrazem silnego postanowienia na twarzy. Eli zwrócił się ku spólnikowi i spojrzał na niego znacząco. Efroim sięgnął do kieszeni chałata, i wyjąwszy z niéj sporą pakę asygnat, podał je Eliemu, który z piéniędzmi w ręku zbliżył się do stołu.
— Nu, rzekł z uśmiéchem niech jasny pan nie gniewa się. Wszystko to można zrobić tak, żeby i jasny pan był kontent i Efroim nie odjechał ztąd z niczém. Moja rada taka. Na co teraz o warunkach gadać? Do wiosny jeszcze daleko, a nim ona przyjdzie, i jasny pan namyśli się, i Efroim namyśli się. My tymczasem jasnemu panu zadatek damy, a jasny pan takiego tylko nam zaręczenia napisze, że jeżeli na wiosnę zgoda będzie z Efroimem o warunki