Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/180

Ta strona została uwierzytelniona.

zwieszoną chodził znów po pokoju. Pani Malwina ścigała go wzrokiem, w którym z za zwykłéj jéj lekkomyślności, przeglądał teraz pewien spryt najniższego gatunku.
— Mój Koniu! zaczęła ze szczególną powagą, ja jestem matką, a ty jesteś synem... Figuruj sobie tylko co to jest matka, a co syn... Życie ci dałam; po śmierci nieboszczyka ojca, kiedyś ty jeszcze ot taki był maleńki, majątkiem sama rządziłam... pałac ten zbudowałam... żeby nie ja, pałacu byś tego nie miał... alteracyi ci żadnéj nigdy nie sprawiłam... pasyj twojéj do tych zwierząt na drodze nie staję... Miéjże i ty dla mnie wdzięczność!... Pierwszéj młodości już nie jestem, potrzebuję zdrowie swoje i humor podtrzymać.
Konrad stanął znowu na środku pokoju.
— Moja mamo, rzekł, czy ja na mamę kiedy narzekałem? czy nie jestem przywiązanym i wdzięcznym synem? Mama była dla mnie bardzo dobrą i ja z powodu mamy żadnego nigdy zmartwienia nie miałem.
— A widzisz, kochaneczku, a widzisz!
Konrad pugilares z kieszeni wyjął i paczkę asygnat storublowych na stole położył.
— Mama jest tu piérwszą osobą, rzekł, a ja drugą. Niech mama robi sobie co chce, ja mamie sprzeciwiać się nie mogę.
Pani Malwina krótkie swe, pulchne ramiona wyciągnęła i szyję synowską niemi objęła.
— Niech ci to Bóg wynagrodzi, rzekła, całując czoło syna. Dobry syn z ciebie, kochaneczku! Daję ci za to macierzyńskie błogosławieństwo... a ty wiész, Koniu, co to błogosławieństwo macierzyńskie.