Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatnie słowa uroczystym głosem wyrzekła i wskazujący palec prawéj ręki w górę podniosła. Konrad lewą jéj rękę do ust przycisnął.
— Dziękuję mamie, rzekł. Mam nadzieję że błogosławieństwo to uratuje mię od wszystkiego złego.
— Uratuje, kochanku, z pewnością uratuje!
Po tych wyrazach matka i syn wydobyli się z wzajemnego uścisku. Oboje mieli łzy rozczulenia w oczach.
Nastąpiła chwila milczenia. Konrad chodził znowu po pokoju, a pani Malwina chowała piéniądze do szkatułeczki. Konrad westchnął głośno.
— Jestem trochę niespokojny, rzekł.
— A czego? kochaneczku, zapytała matka.
— O interesa te... niech ich diabli...
— Nie mów mi tylko nic o interesach, kochanku. Co tam za interesa? jakie interesa?..,
— Ale bo widzi mama.... może być kiedyś źle...
— Co źle? nie wierz w to ani trochę. Słuchaj tylko matki, która chce twego szczęścia.
— Więc cóż mam czynić?
— Staraj się o kuzynkę, staraj się...
— O Lilę?
— A tak, o Lilę.
— Ależ to jeszcze dziecko.
— Nie wierz w to ani trochę. Za rok będzie dorosłą panną. Kajetan pewno jéj testamentem summę posagową zapewni, a zresztą i bracia jéj nie skrzywdzą.... Kamil... no nie wiem.. wiész że życzę sobie aby się z Różą naszą ożenił... a Mieczysław znasz go... avec ses sentiments chévaleresques, siostry nie skrzywdzi.