Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/185

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaczekaj trochę, panie Szyłło, rzekł po chwili i śpiesznie wyszedłszy z sali, szerokiemi krokami ku pokojom matki podążył.
— Mamo! zaczął, wchodząc do składu drobiazgów, ten Szyłło dopomina się o swoje piéniądze... jak Boga kocham ma racyą.. Dziesięć lat już mu kapitał trzymamy... Nie wiem sam co to takiego, ale mi człowieka tego żal.... chciałbym mu oddać!
— A to oddaj mu, duszo moja, oddaj, kiedy chcesz! albo ja ci zabraniam oddać? zawołała pani Malwina, która mowy syna wysłuchała z widoczną niecierpliwością.
Konrad széroko oczy roztworzył.
— Jakże ja oddam, rzekł, kiedy nie mam piéniędzy? Mama najlepiéj wié, że nie mam.
— To nie oddawaj, duszo moja, odparła matka, nie oddawaj i powiédz mu żeby sobie pojechał.
— Wstyd to trochę, jak Boga kocham, ciszéj zauważył syn.
Pani Malwina ołóweczkiem w srébro oprawnym cóś na kawałku papiéru kreśliła.
— Sztuka weby najcieńszéj... szeptała, aksamit dla Róży... biureczko z różanego drzewa... dywaników cztéry..
Układała regestrzyk sprawunków do Królewca.
— Mamo! rzekł Konrad.
— A co tam? kochaneczku, dystrakcyą mi robisz...
— Możeby te tysiąc rubli, które mama wzięła na nowe meble i wynajęcie mieszkania w N., oddać tymczasem Szylle...
Przerwało mu poruszenie się nagłe pani Malwiny z kanapki.
— Koniu! zawołała, rękami trzęsąc, nie mów ty mi o interesach ani słowa! Podaj mi ze stoliczka flakon z tualetowym octem i idź sobie precz!