Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/193

Ta strona została uwierzytelniona.

dwunastoletnią synowicę swą, Jadwisię, potém przyszło jéj na myśl, że w téj saméj godzinie uczyć mogłaby także i Walka.
Z tą myślą udała się dnia pewnego do oficyny, służącéj za pomieszkanie rezydentom. Miała właśnie wejść do izby brata, gdy z za przeciwległych drzwi doszło jéj ucha niewyraźne jakieś bąkanie niby czytanie, niby sylabizowanie. Poznała głos siedemnastoletniego synowca swego. Któś tam za drzwiami czytać go uczył. Michalina zatrzymała się przez chwilę w korytarzyku i słuchała. Głos, bąkający bajkę jakąś z elementarza, umilkł. Inny zato głos odezwał się:
— No, Walku, a teraz trochę arytmetyki....
— Trzy razy sześć, zaczął Walek, osiemnaście..... cztery razy sześć....
Ziewnął głośno i przeciągle.
— Dość już tego, zawołał.
— Jeszcze trochę, no jeszcze trochę! perswadował mu pan Wiktoryn.
Michalina opuściła oficynę.
— Ktoby się tego spodziéwał? szepnęła do siebie.
W istocie, ktoby się spodziewał, żeby wirtuoz-flecista, z okrągłą swoją figurą i wpółidyotycznym uśmiechem, rozlanym na pulchnéj, rumianéj twarzy, jedną z sześciu godzin pozostających mu w ciągu doby do spania, poświęcał dobrym uczynkom? Michalina czuła ku niemu życzliwość i wdzięczność. Przy piérwszéj sposobności zbliżyła się do najstarszego z rezydentów.
— Dziękuję panu za Walka, rzekła, serdecznie dziękuję!... uczysz go pan czytać i rachunków....
Pan Wiktoryn zmieszał się niezmiernie.