Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/196

Ta strona została uwierzytelniona.

obiedzie zaś Michalina, wracając z dziećmi do swego pokoju, przez jéj pokój przechodzić musiała. Rezydentka klęczała przed ołtarzykiem, obwieszonym paciorkami, wstążeczkami, pawiemi piórami i muślinowemi festonikami. Modliła się żarliwie, tak żarliwie, że aż nawpół głośno.
— Ojcze niebieski! mówiła, jeżeli wola Twoja, daj mi choć na koniec życia chatkę własną.... chatkę malenieczką choćby, ale własną... a jeżeli Panie, wola Twoja nie zgadza się z moją, zabierz mię prędzéj do siebie i z matką moją połącz!...
Przy wspomnieniu o matce, małe czarne oczki rezydentki opuściły ołtarzyk i łzami zaszłe pobiegły za okno, ku szarym obłokom.
W dniu w którym pan Paweł pojechał do Ręczyna, w celu dopomnienia się o swe dobro, Michalina objawiała przy lekcyi z dziećmi niezwykły stan niespokojności. Rumieńce wybiły się na jéj twarz bladą, a oczy wciąż mimowoli zwracały się ku oknu. Z niecierpliwością oczekiwała powrotu brata.
Wieczór zbliżał się, gdy nakoniec zobaczyła jednokonny wózek, wjeżdżający w bramę i kierujący się ku oficynie. Zarzuciła chustkę na ramiona, wybiegła z domu i stanęła przed wejściem do oficyny, jednocześnie z Pawłem, który zsiadał z wózka dłużéj niżby należało.
— Cóż, Pawle? zapytała z pośpiechem, lecz cofnęła się, zdziwiona i przelękniona wyrazem twarzy brata.
Policzki Pawła rozognione były, oczy błędne i przykro świécące, z ust głupowato uśmiechniętych rozchodziła się mocna woń trunku.
— Cóż, Pawle? powtórzyła ciszéj, wchodząc za przybyłym do izby i zatrzymując się przy progu.