Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/198

Ta strona została uwierzytelniona.

Wysileniem woli oderwała czoło od wilgotnego drzewa i owijając się chustką, biegła ku gankowi domu. Była tak pogrążoną w bolesnych myślach swych i uczuciach, że nie słyszała tententu konia na dziedzińcu. Drgnęła i stanęła wtedy dopiéro, gdy zeskakujący z konia przed gankiem młody mężczyzna wymówił tuż przy niéj:
— Dobry wieczór pani!
Był to Mieczysław Orchowski. Odkąd tu mieszkała, przyjeżdżał już po raz trzeci. I znowu oczy jego, tajemną tęsknotę serca zdradzające, okryły twarz jéj długiém wejrzeniem.
— Czy pani nie gniéwa się na mnie za to, że przyjeżdżam tak często? zapytał zniżonym głosem.
Nie mogła odpowiedziéć. Stała przed nim z czołem pochyloném; serce jéj uderzało z mocą oddech powstrzymującą; na gęstych włosach błyszczały jak brylanty gęste i bujne krople dészczu.
— Panno Michalino! zaczął znowu głos męzki, powiédz pani, że nie gniéwasz się na mnie... Ja tu przyjeżdżam dlatego tylko, aby panią widywać....
Podniosła głowę. Blade jéj usta drżały, dłoń mimowolnym ruchem cisnęła się do piersi.
— Panie Orchowski! rzekła, dlaczego mówisz mi pan to wszystko?
W głosie jéj było wysilenie, gorycz blizka rozpaczy i namiętna prośba serca, które do najsłodszych głębin swych wzruszone, bronić się jeszcze pragnie.
— A! szanownego, miłego gościa witamy! witamy! Z dészczem nam spadłeś! ozwał się za rozmawiającą parą głos wychodzącego na ganek pana Fabiana.