Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu drgnął całém ciałem, upuścił z ręki różową ćwiartkę i porwał się z fotelu, za plecami jego bowiem rozległ się łoskot drzwi gwałtownie otworzonych, a oczom jego ukazała się w zwierciadle powyżéj biura zawiészoném postać wchodzącéj do pokoju pani Adeli. Nie było to wejście, ale raczéj wtargnięcie, wtargnięcie głośne w najwyższym stopniu zirytowanéj gospodyni. Policzki jéj były zarumienione, oczy błyszczały silnie, ręce, w których trzymała pęk brzękających kluczów, drżały.
— Fabianie, zawołała, co to będzie z tego wszystkiego? powiedz mi, co to będzie? Czy nigdy już nie pomyślisz o tém?
— Co duszko? z czego? co będzie? nie rozumiem! wyjąkał pan Fabian, usuwając się pod przeciwległą ścianę, w miarę jak klapiące trzewiki posuwały się ku niemu.
— Co? z czego? powtórzyła kobiéta. Tak! ty o niczém nie wiesz! ty nic nie rozumiész! ty o nic nie dbasz. Pójdź, zobacz!
Daremnie byłoby opiérać się. Ręka kobiéty pochwyciła gwałtownie rękę mężczyzny, ciągnąc ku oknu nieopierającego się zresztą pana Fabiana.
— Patrz! patrz! wołała pani Adela, wskazujący palec wyciągając ku poblizkiemu płotowi. Czy to podobna! w biały dzień!... doprawdy, można umrzeć ze złości i rozpaczy!
Pan Fabian oczy széroko roztworzył i patrzył we wskazywaną mu stronę. Płot przezroczysty był, bo jedne ze składających go kołków pogniły i na ziemi leżały, inne wyjęte umyślnie, posłużyły kuchcikowi i Grzesiowi ku podpalaniu w piecach. Za ażurowém ogrodzeniem tém przemykała się chyżo ku ziemi pochylona postać niewieścia.
— Patrz! widzisz? w biały dzień! krzyczała pani Adela.