Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie będzie! jeszcze lat trzy, cztéry a wszystko pójdzie na marne. Długów pełno! Jankiel już nie chce mięsa na kredyt dawać... z głodu kiedyś pomrzemy razem z dziećmi!
— Adziu! poco zaraz te desperacye? Powinniśmy ufać wyższéj nad nami opiece... Opatrzność więcéj ma, niż rozdała.
— Tak, tak! zdawaj się na Opatrzność, a sam wiersze pisz i pejzaże maluj!
— Duszko! szepnął znowu pan Fabian, nie samym przecież tylko chlebem człowiek żyć powinien...
— Zawijasz ty jednak dobrze i chléb i mięso, a tylko o żonę i o dzieci nie dbasz, czy będą za rok jaki chléb miały.
Potok łez polał się z jéj oczów. Na widok ten pan Fabian struchlał.
— Adziu! zawołał, nie płaczże, proszę cię, nie płacz! nie mogę patrzyć na łzy! Tyś matką moich aniołków; ale widzisz...
Kobiéta z gwałtowném łkaniem i przyciskając chustkę do twarzy, wyszła, trzaskając za sobą drzwiami. Pan Fabian stał na środku gabinetu i ze wzburzoną twarzą słuchał oddalających się kroków żony.
— O Boże mój, Boże! któż mię od tego przeklętego gospodarstwa wybawi? zawołał w końcu, załamując ręce.
W téj chwili uchyliły się pocichu drzwi z gabinetu do przedpokoju wiodące i głos niewidzialnéj osoby jakiéjś, głos cichy, ostrożny, ugrzeczniony, wymówił:
— Czy można?
— A kto tam? zapytał pan Fabian.
— Eli Makower, odpowiedział głos za uchylonemi drzwiami.