Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/231

Ta strona została uwierzytelniona.

— A dobrze, dzięki Bogu, trzyma się pani Benedyktowa nasza. Żonisko mi tylko wciąż niedomaga. Ale z jakimże to kawalerem jedziesz, Michasiu?
— Syn Pawła, Walek, szepnęła Michalina. Naparł się jechać ze mną... chciało mu się poznać rodzinę stryja...
— A może i większe trochę miasto zobaczyć, uśmiechnął się Augustyn. No dobrze, dobrze, stryjenka rada ci będzie, Walku... Cóż ojciec? zawsze na łaskawym chlebie w Łozowéj?...
— A na łaskawym, odmruknął Walek, daleko więcéj zajęty widokiem tłumnego rynku, niż powitaniem i rozmową ze stryjem.
— Poszedłby gdzie choć na ekonoma! sarknął pan Augustyn. No a ty co? czy będziesz tu chleba szukał?
— Nie, odparł chłopiec, wrócę do Łozowéj temi samemi końmi:
— I cóż ty tam robisz?
— A nic! lakonicznie odrzekł chłopiec i z roztwartemi usty przyglądał się rynkowi.
Po kilku jeszcze zamienionych słowach bryczka potoczyła się daléj. Na ulicach niewiele znajdowało się przechodniów. Jeden z nich przecież, spotkawszy spojrzeniem toczącą się zwolna bryczkę, stanął, popatrzył i zeskoczył z chodnika.
— Michasiu! zawołał.
Był-to młody człowiek, 24-letni najwięcéj, wysoki i szczupły, z twarzą ściągłą i bladą, w obcisłym paltocie. Pod ramieniem miał tekę wypchaną papiérami, w drugiéj ręce trzymał nad głową roztwarty parasol. Szérokiemi krokami zbliżył się do bryczki, która na znak Michaliny stanęła znowu.