Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/232

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się masz, Ignasiu? rzekła młoda dziewczyna, wysuwając z zarękawka rękę.
Młody człowiek serdecznie dłoń jéj uścisnął.
— Do nas jedziesz? zapytał.
— Do was, Ignasiu.
— Na długo?
— Nie wiem.
— To i dobrze. Tęskno już nam wszystkim za tobą. Dłużéj może trochę zabawisz, niż zwykle....
— A ty, Ignasiu, dokąd idziesz tak wcześnie i w taką słotę?
— Czyż nie wiesz? jak zwykle do biura.
— Jesteś więc zawsze kancelistą?
— A naturalnie, od lat sześciu.
— I zawsze nieetatowym?
— A naturalnie, alboż może być inaczéj?
— Czy przynajmniéj zwiększono ci płacę?... Dwa lata temu, gdym tu była, otrzymywałeś tak mało...
Młody człowiek uśmiechnął się pod ładnym, płowym wąsikiem, niezbyt wesoło.
— Zwiększono, rzekł. Biorę teraz po osiem rubli na miesiąc... Starczy mi to na obuwie i na jaki taki surdut... O reszcie, jak i dawniéj, myśli ojciec.
— Stryjowi zawsze powodzi się nieosobliwie? szepnęła Michalina.
— A nieosobliwie, odparł Ignaś. Najlepsze interesa idą do Rzęskiego i do Dmuchowicza. Ojciec ma same drobnostki, a i tych jeszcze szukać musi. Przytém gromada nas jest w domu....
Smutek okazał się na twarzy i zadźwięczał w głosie młodego człowieka. Michalina patrzyła na niego z przywiązaniem.