Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/235

Ta strona została uwierzytelniona.

panie powstały z fotelów, pani Augustynowa jęła się zatrzymywać gości.
— Jeszcze chwilkę, pani asesorowo! pani sekretarzowo! kochana panno Julianno! pani Janowo! jeszcze chwilkę posiedźcie! Nie dzwonili jeszcze na wotywę.
— Nie można, nie można, trzeba iść! My sobie po obiedzie do pani sowietnikowéj na gawędkę znowu podejdziem.
— Przyjdźcie! przyjdźcie panie! Człowiek jak pogawędzi sobie trochę, to mu jakoś lżéj na sercu i dzień prędzéj przejdzie.
— Oj, to prawda! to prawda! Choć to teraz dnie takie krótkie.
— Ale wieczory długie.
— My do pani sowietnikowéj, jak zawsze, wieczorem na gawędkę...
— Proszę! proszę! z robótkami.
Miały się już ku odejściu, gdy przed domem dało się słyszéć klapanie po błocie kopyt końskich.
— Któś przyjechał!
— To pewno kto za interesem do Augustyna.
— Jakaś panna i jakiś chłopiec w burce.
Pani Agustynowa w okno spojrzała i ku drzwiom się rzuciła z żywością, któréj trudnoby się było spodziewać po zwyczajnym jéj, flegmatyczny temperament zdradzającym układzie.
— Michasia! wołała, śmiejąc się serdecznie, Michasia! Zkądżeś się ty wzięła tutaj? jak z nieba spadłaś! To dopiéro pani Benedyktowa uszczęśliwioną będzie!
Otworzyła szczupłe, wełnianemi rękawami okryte swe ramiona i ciepłym uściskiem objęła szyję pochylonéj przed sobą i w ramię ją całującéj młodéj dziewczyny. Tkliwe znać