Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/238

Ta strona została uwierzytelniona.

ale nie był téż niém zdziwiony ani rozgniéwany. Przywykł znać do tego rzeczy porządku.
— Idźże więc, Wikciu, zawołał, i każ ogień rozkładać..
— Idę, idę!
Z temi słowy śpiesznie przechodziła pokój, dążąc do kuchni.




Stary drewniany dom posiadał nad dachem facyatkę, w któréj zawiérał się pokoik niewielki, lecz schludny i ciepły, z małém oknem, wychodzącém na ogrody, z łóżkiem biało zasłaném, komodą, szafką, z parą prostych stołów i krzesełek. Przy oknie siedziała stara kobiéta, w czarnéj wełnianéj bluzie i śnieżnéj białości czépku, okrywającym zupełnie już prawie siwe włosy. Twarz jéj pomarszczoną była w różnych kierunkach i napiętnowaną wyrazem przyrosłego jakby do niéj, cichego smutku; wysokie czoło przyoblekała cera liliowéj prawie przezroczystości. U stóp staréj kobiéty, wspartych na drewnianym podnóżku, leżał wielki stos dobrze już znoszonéj bielizny i starych perkalowych sukien; ona pochylała się, brała z kolei każdą ze sztuk téj przerozmaitéj odzieży, oglądała ją starannie, a potém zszywała i cérowała znalezione w niéj dziury i rozdarcia. Pracę tę spełniała pilnie i z wielkiém zajęciem, a spełniać ją musiała często bardzo, może nieustannie, gdyż białe, przezroczyste palce jéj okryte były nakłóciami igły. Od chwili do chwili tylko podnosiła głowę, a błękitne oczy jéj, okularami przysłonione, z zamyśleniem tonęły w przestrzeni. Posyłała zapewne myśl swą kędyś daleko, do kogoś ukochanego a oddalonego, bo pierś jéj pod fałdami czarnéj