Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/264

Ta strona została uwierzytelniona.

czona słodycz serca przyzywającego ku sobie istotę ukochaną.
Młoda dziewczyna jak sprężyną ruszona, porwała się z ziemi. Stanęła wyprostowana, widocznie czegoś nagle zaniepokojona, i patrząc w stronę z któréj brzmiało wołanie, zawołała także:
— Jasiu!...
Głos jéj srebrzysty był i tak jak kształty ciała dziecinny prawie, a jednak przeciągle i donośnie rozległ się dokoła.
Odpowiedzią na jéj wołanie był okrzyk niewyraźny, choć donośny. Brzmiała w nim radość kogoś, co znalazł nakoniec to czego szukał. Zarazem z pomiędzy karłowatych wierzb, porastających małą poblizką łączkę, wysunęła się na pole postać na piérwszy rzut oka dość dziwna.
Był-to mężczyzna z twarzą ciemną, w odzieniu poplamioném kurzawą i błotem. Oczy miał takie same jak młoda dziewczyna, wielkie i błękitne, ale széroko roztwarte, zagasłe, jakby martwe i najlżéjszym promieniem myśli przytomnéj nieożywione. Wiek jego trudno było poznać. Twarz wyglądała staro i pooraną była zmarszczkami, ale głowę okrywały włosy ciemne, kędzierzawe i gęste. Na włosach tych splątanych piętrzyło się cóś nakształt olbrzymiego wieńca, bezładnie splecionego ze zżółkłych liści i suchych badyli polnych. W ręku trzymał giętką gałąź wierzby, okrytą gęstym, uwiędłym liściem.
Ujrzawszy postać tę, młoda dziewczyna postąpiła szybko kilkanaście kroków.
— Jasiu! Jasiu! wołała idąc i przyśpieszała kroku, jakby w obawie, aby wołający nie zwrócił się w inną stronę i nie umknął.