Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/266

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! krzyknął waryat, to naszę chatę widać. Jest tam i Frania?...
— Ja tu jestem, przy tobie, Jasiu!
— Tu?... A prawda, to dobrze... pójdziemy do lasu.
Mówiąc to, zwrócił się znowu ku łączce porosłéj wierzbą i towarzyszkę swą pociągnął za sobą. Ale ona oparła się ciągnącéj ją ręce jego z dziwną mocą. Stanęła silnie na drobnych swych stopach wsparta, podniosła głowę i patrząc mu prosto w twarz, rzekła ze spokojną mocą.
— Pójdziemy do domu.
Przez chwilę zdawać się mogło, że pomiędzy obłąkanym tym człowiekiem a młodziuchną, wątłą dziewczyną stoczy się walka trudna i bolesna. Martwe dno źrenic jego zaniepokoiło się, strzeliła z nich błyskawica dzikiego zniecierpliwienia.
— Pójdź do lasu! zawołał i usiłował znowu pociągnąć ją za sobą.
Ale ona nie ruszyła się z miejsca ani krokiem.... Siły jéj, fizyczne nawet, wyćwiczone znać były do walki i oporów.
— Pójdziemy do domu! powtórzyła tym samym głosem stanowczym, a błękitne jéj oko, w téj chwili przenikliwe, badawcze, bez drgnienia powieki tonęło we wzburzonych źrenicach obłąkanego....
Zwyciężyła go... Pochylił głowę przed jéj spojrzeniem, jak dziecko przez matkę skarcone, i poszedł za nią na ścieżkę. Ona szła przodem, nie oglądając się nawet, pewna znać że pójdzie za nią.
Szli krętą ścieżką ku dworkowi. W połowie drogi obłąkany zawołał znowu:
— Franiu!