Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/296

Ta strona została uwierzytelniona.

przestała, aby podnieść ściany, które pod okiem mojém pochyliły się ku ziemi... U końca życia ze skarbów zmarnowanych lub dorobionych składać będziesz rachunek przed sumieniem swojém, tak jak ja składam go teraz przed swojém... Niech on ci lżejszym będzie!... Oto ostatnie pragnienie moje... Chciałbym abyś ty stał się dziedzicem Orchowa, Kamil...
Westchnął i mocował się ze sobą widocznie aby nie rzec strasznego jakiegoś słowa, choć rozpiérało mu ono pierś żalem wielkim.
— Weź Orchów... weź... weź... uczyń z nim co tylko będziesz mógł, aby.... aby tylko nie stał się zagonem zoranym pod siejbę zagłady.... Weź Orchów!..
— Wezmę, ojcze! ozwał się znowu przy łożu głos klęczącego młodzieńca, ale tym razem brzmiała w nim wola silna i uroczyście dawana obietnica.
Milczenie głębokie zaległo obszérną komnatę. Przyćmione blaski lampy rozpalały, jak dawniéj, iskry złote w szybach szaf oszklonych i mieszały się z cieniami pokrywającemi blade, zwiędłe czoło umiérającego. Żółte powieki jego były teraz przymknięte, a przez zwarte, siniejące usta wyrywały się od chwili do chwili jęki słabe, niby odgłosy ostatniéj walki życia ze śmiercią. Nagle białe ręce jego splotły się kurczowo i z ostatnim wybuchem konającéj siły, podniosły się w górę.
— Któż mi powróci życie stracone? zawołał, nikt! nikt! nikt!
Zdawało się, że z ostatnim wykrzykiem tym uleci życie jego, taka w nim była moc rozpacznego wysiłku. Podniósł jednak drgające powieki i gorejącą źrenicą raz jeszcze potoczył dokoła.