Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/65

Ta strona została uwierzytelniona.

W téj chwili do rozmawiającego towarzystwa zbliżyło się jeszcze dwóch Żydów, niemłodych już, poważnie stąpających. Wyciągnęli ręce i dotknęli palcami palców Eliego, przyczém kiwnęli głowami, nie dotykając czapek.
— Interes dobrze idzie? z przyjaznym uśmiechem zapytał jeden z nich Eliego.
— Czemu ma źle iść? dobrze idzie. Twój procent, rebe Abram, pewny... na piérwszy septembra, a tobie rebe Widger, na Nowy rok wszystko oddam.
Dwaj nowoprzybyli uśmiechali się z zadowoleniem i przyjaźnie kiwali głowami.
— Nu, nu! mówili, tyle biédy co to! Czy my nie wiemy jak ty interesa robisz? czy my kiedy bali się o nasze pieniądze, jak były w twojéj kieszeni?
— On kładnie do kieszeni kopiejkę, a wyjmuje z niéj rubla, zauważył dzierżawca Ręczyna, zwany Josielem.
Na te słowa wszyscy roześmieli się chórem. Jeden z nich rzekł:
— Takie już jego szczęście.
— Co to szczęście! to nie szczęście, tylko rozum! zawołał niespodzianie milczący dotąd i mimiką tylko uczucia swe wyrażający młody, do Eliego podobny Żydek.
Słowom jego zawtórował cichy chichot niemłodéj Żydówki, stojącéj za progiem sionki, chichot wyrażający uczucie niewymownego zadowolenia, złączonego z podziwem.
Na ulicy zjawił się parobczak w szaréj świtce, dźwigający sporą, gorzałki pełną beczułkę. Był to człowiek Eliego.
— Nu, Wasyl! a czeho tak długo w karczmie siedział, z polska po rusińsku zawołał do człowieka swego dzierżawca Orchowa.