Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/75

Ta strona została uwierzytelniona.

ka do szkoły posłał, a ja w mego starego rozum wierzę.... Ja i w swój rozum wierzę, a ot jak on mnie gada: a czemu to mój syn nie ma wszystkiego wiedzieć co panowie wiedzą? a czemu on nie może chodzić kiedyś po wielkich miastach i wielkim purycem być — i nie kopiéjki zbierać, jak ja, ale złote półimperyały — i nie przy progach panów stać, jak ja, ale siadać wszędzie gdzie oni siadają — i żeby oni kłaniali się jemu a nie on im? A czemu tak nie może być? A kiedy do tego trzeba nauki, to ja jemu dam naukę. Ot jak mój rozum gada.
Rozum Eliego gadał zupełnie takim językiem, jakim przemawia próżność i ambicya. Ukazywał on mu obraz syna jego, przechadzającego się po ulicach nie małych już miasteczek, ale miast wielkich; otoczonego nieokreśloną jakąś aureolą rozumu, elegancyi, swobody, otrzymującego grzeczne ukłony od tych, którym ojciec jego nizko kłaniał się przez życie całe. I zarobki w postaci złotych półimperyałów grały w ojcowskich marzeniach Eliego rolę pewną ale — podrzędną. O przyszłéj moralnéj wartości chłopca, o wewnętrznéj treści i źródłach téj aureoli wyższości, która go kiedyś otoczyć miała, rozum Eliego nie gadał mu ani słowa.
Efroim nie spuszczał oczu z zamyślonego swego spólnika. W wejrzeniu jego tkwił niepokój i wzgardliwe jakby politowanie.
— Nu, rzekł, to tylko dobrze, że jego może do szkoły nie przyjmą.
Eli wstrząsnął się cały.
— Dlaczego nie mają przyjąć? zawołał. Czy to teraz takie czasy, żeby Żydków do szkoły nie przyjmowali?
— A co on umie? szydersko zapytał Efroim.