Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Alboż ty, panie Makower, nie masz delikatnego rozumu?
— A zkąd ja jego mógł dostać?... Ale ja chcę żeby jego miał mój syn.
Młody Orchowski zaśmiał się lekko.
— Czy przyszedłeś do mnie po rozum dla swego syna?
— Ja przyszedł dlatego, żeby wielmożny pan mnie powiedział, jak jemu ten rozum dać.
Obejście się Kamila pod osłoną żartobliwości kryjące wzgardliwe niemal lekceważenie, nie zrażało Eliego do dalszéj rozmowy. Doświadczał on w téj chwili tego tylko, do czego z dawien dawna przywykł. Nie można jednak zaręczyć, aby do głowy mu nie przyszło porównanie stojącéj postawy, jaką zajmował o kilka kroków od rozciągniętego w fotelu młodego dziedzica, z tą w jakiéj przed parą godzinami znajdował się w rodzinnem miasteczku, pośród sprzyjających mu, podziwiających go spółwyznawców. Porównaniu temu towarzyszyć koniecznie musiała myśl, że tam był on ze swoimi, tu zaś rozmawiał z człowiekiem cudzym. Pomocy jednak cudzego człowieka tego w téj chwili potrzebował, o minę więc jego i żartobliwe słowa nie dbał.
— Wielmożny pan ciągle książki czytuje, i na wielki świat często jeździ, i sam bywał w szkołach i w uniwersytecie, to wielmożny pan wié tego o co ja chcę pytać.
— No, no, żartobliwym zawsze tonem zachęcał Żyda do mówienia Kamil.
— Ja mego syna chciałby do szkoły oddać. Mój ojciec.... wielmożny pan wié, stary Judel krawiec, uszył już dla niego nawet mundurek, choć on teraz dla nikogo nie szyje... Ale ja nie wiem czy mego syna przyjmą do szkoły, bo on jeszcze bardzo mało umié. To ja chciałby wielmożnego