Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/83

Ta strona została uwierzytelniona.

żonéj. Obok powożącego siedział stangret bezczynny, w liberyi ze srebrnemi guzikami, w koczu zaś jechały cztery kobiéty. Tuż za powozem ukazały się dwa jeszcze konie. Na jednym z nich siedział człowiek jakiś wąsaty, w ubiorze niby kozaka, niby masztalerza, i prowadził za uzdę drugiego konia, osiodłanego i wielką białą siatką od głowy do ogona i od grzbietu do kopyt prawie okrytego. Było tam tedy koni wszystkich razem osiem.
Żydzi ścigali oczami tę kalwakadę, która, minąwszy bramę, zdążała ku gankowi domu. W połowie dziedzińca powożący młody człowiek stanął na koźle, rękę podniósł, bat olbrzymiéj długości rozwinął i w powietrzu, niby wystrzały pistoletowe, rozległy się dwa klaśnięcia.
— Ręczyce! rzekł Eli. Matka, córki, syn i guwernantkie.
— Aj! aj! co tu koniów! mówiła Chaja. A gdzie un? zapytała ciekawie.
— Kto?
— Syn, młody Ręczyc?
Un tam, gdzie powinien być furman, odparł Eli.
Efroim uśmiechał się, oczami błyskał i krzaczystemi brwiami ruszał. Wyciągnął wskazujący palec w kierunku młodego człowieka, który właśnie w téj chwili na koźle stawał i bat rozwijał.
— Sieh, Chaja! rzekł. Un w szkole był, i ot jaki z niego puryc zrobił się. Kiedy pan Bóg jego stworzył panem, to on gwałtem lézie tam, gdzie furman powinien być.. Czy ty by chciała żeby twój Abramek takim był purycem?
Eli wyprostował się z uśmiechem i ręce do kieszeni włożył.
— Na co jemu tego? rzekł. Jak un będzie miał swego