Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/98

Ta strona została uwierzytelniona.

brnych. Były to zabytki dawnych, lepszych czasów, poszczerbione nieco tu i owdzie, lub śniedzią zaszłe, wcale jednak okazale jeszcze wyglądające. Lokaj który przyniósł herbatę, zatrzymał się u drzwi. Miał na sobie liberyjny surdut, wytarty trochę, ale zawsze liberyjny. Pani Leontyna, od lat dziesięciu dopiéro zacząwszy wyrzekać się próżności światowych i marności ziemskich, nie miała jeszcze czasu wyrzec się ich w zupełności.
Było już po zachodzie słońca, kiedy rodzina Ręczyców opuszczała Orchów. Kocz zaprzęgnięty w sześć koni wytoczył się za bramę i cztery rozgłośne klaśnięcia z bata rozległy się w powietrzu. Tym razem jednak stangret już powoził panią Malwinę i jéj córki, Konrad zaś jechał konno przed, a masztalerz za powozem. Za masztalerzem chłopiec stajenny prowadził dwa nabyte od Kamila siwe konie. Długi ten orszak okrążył znowu nizkie ogrodzenie folwarcznego dziedzińca, ale nikt już nań, jak wprzódy ciekawych nie rzucał spojrzeń. Przed starą oficyną wysypała się liczna gromada włościan, mężczyzn i kobiet, z sierpami, kosami lub grabiami. Na ganku stał Efroim, z dużym workiem napełnionym drobną miedzianą monetą. Wyjmował piéniądze, liczył je i rozdawał zbliżającym się doń z kolei włościanom. Na ławce rzędem ustawiono butelki z wódką. Chaja i Efroimowa, z cynowemi czarkami w rękach, krążyły pomiędzy gromadą. Włościanie pili, zapłatę za dzień roboty brali i w poufały, żartobliwy sposób gwarzyli z dwiema żydówkami, które odpowiadały im i same często ich zaczepiały, łamanym polsko-rusińskim językiem. Efroim umawiał robotników na dzień jutrzejszy i na długi szereg dni następnych. W oknie oficyny migotało się słabe światełko.
Na kanapie, przy czarnym stole, siedział Eli. Przed