Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/128

Ta strona została uwierzytelniona.

wcale, ale rzeczywisty i z sympatyą połączony, uczuwał dla człowieka, który wbrew wszystkim innym widywanym tu przezeń ludziom, tak troskliwie dbał o wygodę swą i bezpieczeństwo swéj przyszłości, który do sprawy rzucającéj innym gorycz w serca i zmarszczki na czoła, przystępował tak chłodno, dumnie i imponująco, bez cienia jakichkolwiek przesądów i skrupułów, bez żalu... za niczem.
Eli tymczasem usiadł pomiędzy Konradem a Łozowiczem i półgłosem do każdego z nich z kolei przemawiał.
Gdy tak sześciu tych ludzi wkoło stołu siedziało, z powierzchowności ich wyczytać można było położenie, w jakiem znajdował się każdy z nich, każdego z nich chęci i wahania się, obawy i nadzieje, smutki i tajemne zadowolenia. Konrad czoło miał zrysowane zmarszczkami zakłopotania i złego humoru, oczy pełne niepewności i niepokoju, usta otwarte nieco, jak bywa zwykle u ludzi, którzy niedobrze rozumieją co się z nimi dzieje i nic a nic nie wiedzą co im czynić wypada. Łozowicz siedział w kątku kanapy, z policzkami rozczerwienionemi, z postawą jakby zalęknioną, a bardziéj jeszcze zawstydzoną. Kamil w wytwornym ubiorze swym, ze swą twarzą pulchną a bezbarwną, z białą jak u kobiéty, wypieszczoną ręką, złożoną na stole gestem niedbałym, pozostawał zawsze chłodny, ironiczny trochę, badawczy a niedostępny. Augustyn Szyłło milczący, posiwiały, przygarbiony, bierność i znękanie całą powierzchownością swą objawiający, siedział w cieniu i na uboczu, Porycki za to, środkowe miejsce kanapy zajmujący, z głową pod światło świéc wychyloną, jaśniał wymową, promieniał pełnym uprzejmości uśmiéchem, a z za szkieł szafirowych błyskał oczami, w których osiadła rachuba utajona, lecz chciwa.