Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/134

Ta strona została uwierzytelniona.

jącego do Chai z widoczném przymileniem. Chaja wyraz twarzy miała stroskany i zasępiony, ale ręka jéj powoli i jakby z wahaniem się odsuwała szufladę stołu. Abramek skośne spojrzenie rzucał na tę szufladę, z któréj po chwili Chaja wyjęła kilka asygnat przeliczywszy je, oddała synowi. Abramek szybko asygnaty do kieszeni tużurka schował i usłyszawszy kroki nadchodzących, twarzą ku pokojowi się zwrócił. Oczy jego spotkały się z utkwionym weń poważnym i surowym wzrokiem ojca. Spokojne zwykłe czoło Elego, na którem przebyte trudy i walki parę tylko pomiędzy brwiami wyryły pogłębień, zbruzdziło się teraz całe w gęste poprzeczne zmarszczki i nie rozpogodziło się już wtedy nawet, gdy Konrad i Łozowicz podawali mu ręce na pożegnanie i gdy Porycki, który przez czas jakiś sam na sam z Augustynem Szyłłą rozmawiał, widząc go wchodzącego do bawialni, zawołał:
— Pan Szyłło zgadza się nakoniec na zawarcie z nami umowy! My wypłacamy mu należność, którą ma na Ręczycu i Łozowiczu, a on uczyni w ten sposób, aby oblig Mieczysława Orchowskiego znajdował się w schowaniu nie u pana Konrada, ale u jego żony, i ażeby wszyscy niedostatecznie ulegalizowani wierzyciele pospadali z hypoteki Ręczyna.
Eli, zasępiony wciąż, roztargniony, z nową lub odnowioną lecz ciężką widocznie troską w głowie, nie odpowiedział nic. Augustyn Szyłło zato, który w czasie przemowy Poryckiego stał z rękami opuszczonemi i wzrokiem wbitym w ziemię, nie podnosząc oczów, powoli z tłumiącym głos ciężarem na piersi mówić zaczął:
— Bóg mi świadkiem, że zgodziłem się uczynić to wszystko ze srogiéj tylko konieczności. Dzieci mam.... po-