Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— O moi państwo! jeżeli tylko o interesach ma być tu mowa, to ja uciekam coprędzéj i idę do Rózi i Florki.
Słowa te wymówiła Lila i rzuciwszy Poryckiemu, który z niéj oka nie spuszczał, przelotne ale znaczące spojrzenie, lekko, z wdziękiem, nucąc z cicha, przeszła do przyległego saloniku.
— Ja także usuwam się i zostawiam państwa sam na sam — z ukłonem rzekł Ildefons; niech rozmowa, oparta na ufności i przywiązaniu rodzinnem, nie ma ze mnie natrętnego świadka.
Rzekłszy to udał się za Lilą.
Młoda kobiéta stała na środku saloniku, w postawie nieruchoméj, z palcem przyłożonym do ust figlarnie uśmiéchniętych. Wzrok jéj, figlarny także w téj chwili, spoczywał na grupie z dwóch osób złożonéj, zajmującéj głąb gabineciku małego i bardzo słabo oświetlonego. Byli to Kamil i Flora, obok siebie na aksamitnéj kozetce siedzący i tak zajęci niezmiernie żywą acz cichą rozmową, że nie widzieli wcale co się w przyległym działo saloniku.
— Nie trzeba im przeszkadzać, żartobliwie i półgłosem rzekła Lila do nadchodzącego Ildefonsa. Flora i brat mój Kamil kochają się z sobą od czasów niepamiętnych...
— Dlaczegóż nie połączyli się dotąd? zapytał Porycki wymowne swe spojrzenie uparcie na twarzy młodéj kobiéty zatrzymując.
— Nie wiem doprawdy... jakieś ciągłe nieporozumienia... Sądzę że Kamil wcale żenić się nie chce. Biédna Florka cierpi na tém bardzo i ja jéj z całego serca żałuję! Zostańmy tu... niech rozmawiają z sobą, może się porozumieją.