Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/140

Ta strona została uwierzytelniona.

W téj więc chwili w dużym salonie, w mniejszym saloniku i w małym, półoświetlonym gabinecie, pośród napełniających mieszkanie to mnóstwa błyskotek, cacek, fraszek i fatałaszek, znajdowały się trzy odosobnione i żywo ze sobą rozmawiające pary.
Najcichszą zrazu i najżywszą rozmowę prowadzono w gabinecie. Młodsza córka pani Malwiny, która przez lata ubiegłe zmieniła się bardzo, przemawiała do towarzysza swego to z uniesieniem, to ze słodyczą i żalem naprzemian. On odpowiadał jéj długo, zwolna i z uśmiéchem; ją uśmiéch ten jego drażnił widocznie, ale łzy iskrzące się w błękitnych jéj źrenicach i drżenie ust czyniły ją ładniéjszą niż kiedykolwiek. Kamil patrzył na nią przyjaźniéj, przemawiał czuléj, a ona łagodniała i wracała do ufności dawnéj, do dawnéj słodyczy wejrzenia, do dawnych swywolnych lub zalotnych uśmiéchów.
W salonie Konrad siedział naprzeciw matki swéj, z łokciem opartym o stół i głową na dłoń pochyloną.
— Jeżeli mama radzi mi to uczynić, mówił, jeżeli znajduje, że będzie to ze szczęściem i mamy, i Lili, i mojém, to... cóż robić? niech i tak będzie! Prawdę mówiąc, i mnie już takie życie dojadło... Makower powiada, że nastręczy mi zaraz do kupienia majątek w królestwie, mniejszy od Ręczyna, ale czysty, bez długów, z pięknemi łąkami i stadniną koni...
— Otóż widzisz, kochaneczku! kupisz sobie ten majątek i kłopotów pozbędziesz się. A ja do Warszawy na mieszkanie z Różą i Florą pojadę. Wszak wypłacisz mi zapis ojca... n’est-ce pas? choć on nie jest ule... ulegali...
Konrad wstał żywo z krzesła.
— A to jak Boga kocham dziwi mię bardzo, że mama pytać mię nawet o to może. Czy ja kiedy chciałem