Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Podniosła twarz zrumienioną i z trudnością powstrzymując drżenie głosu, szepnęła:
— A więc, panie hrabio, naucz mię być człowiekiem!
Pochwycił rękę jéj w obie dłonie.
— Dobrze! odparł szeptem gwałtownym niemal. Ale nie nazywaj mię pani hrabią!
— Panie Ildefonsie! uśmiéchnęła się kobiéta.
— Odrzuć i tytuł pana! Wymawiaj tylko imię moje! Pocóż te wieczne rozdziały etykiety i fałszywych wstydów pomiędzy mężczyzną a kobiétą? Nie jesteśmyż równymi sobie ludźmi? Dlaczegóż mówisz po imieniu bratu swemu, a mnie nie możesz? Ja także jestem bratem twoim.... w ludzkości. Lilo, wymów imię moje!
Kobiéta stała, ramieniem wsparta o krawędź ściany, i obu dłońmi twarz zakryła.
— Cóż? szeptał Ildefons, nie wymówisz pani? nie ośmielisz się?.. Czyliż nie miałem słuszności, mówiąc że jesteś dzieckiem słabém? Kiedyż więc zaczniesz pani być człowiekiem?
Lila dłonie od twarzy odjęła i podnosząc na niego wzrok, w którym były i łzy zawstydzenia i ognie wzrastającéj coraz namiętności, szepnęła zcicha:
— Ildefonsie!
Jak trucizna, w małych dozach udzielana organizmowi, który przeciw niéj nie ubezpieczył się niczém, powoli, lecz nieuchronnie, przenika w krew jego i tkanki — tak nauki i rady Ildefonsa zwolna, coraz głębiéj i zupełniéj, wnikały w pozbawioną wszelkich orężów obrończych fizyczną i moralną istotę Lili.