Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/146

Ta strona została uwierzytelniona.

pomiędzy niemi szmaty gruntu, pod uprawę warzywa w zagony zoranego, a wyglądające zdala jak nierówno zarysowana czarna warcabnica; gdzieindziéj domostwa, nieprzedzielone niczém, cisnęły się ku sobie, stykały się ze ścianami, zasłaniały sobie wzajem okna, a rozstępowały się i szerszą dokoła pozostawiały przestrzeń tam dopiéro, kędy stały budowle murowane, wysokie, o wielkich, jasnych oknach i gontowych, malowanych dachach. Budowlami temi, których w dzielnicy owéj znajdowało się kilka, a które śród ogólnéj szaréj barwy jaśniejąc białością starannie utrzymywaną, wznosiły się ciężko lecz wysoko — były bożnice.
W dzielnicy téj zdumiony i rozciekawiony przechodzień spotykał na każdym kroku widoki i odgłosy, którychby nadaremnie szukał gdzieindziéj. Tu w dnie słoneczne, na podziurawionych schodkach lub progach spróchniałych, siadywały niewiasty z pomarszczoném od starości licem, z głową owiniętą olbrzymim zawojem ze spłowiałéj, bo staréj jak one same materyi, z wyżółkłą szyją, obwieszoną mnogiemi rzędami kanciastych pereł i złocistych medali, z kwiecistym, długim fartuchem u pasa. Wkoło nich, nakształt gromady południowych cyganiąt, w podskokach i z wrzaskiem rozdziérającym uszy, w błotnistych pluskał się kałużach rój dziatwy półnagiéj, ogorzałéj, świecącéj zdala ognistym, rozczochranym włosem. Tu, w godzinach zapadającego zmroku, z okien bożnicy buchało rzęsiste światło, a z głębi jéj wypływał i roztrącał się o ściany ciasnego placyku donośny, przeciągły, straszliwą skargą jakąś nabrzmiały głos wyśpiéwującego psalmy kantora. W odpowiedzi głosowi temu odzywały się niekiedy chóry potężne, z których tła basowego ognistemi niby snopami wytryski-