Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/148

Ta strona została uwierzytelniona.

kilka, osób kilkadziesiąt; każdą z tych drobnych szmat gruntu w warcabnicę ułożonych uprawiało rąk mnóstwo; jeden zagon żywił tu ziemniakami i cébulą ust mnogość wielką: każdy kąt zapełniony był gwarem głosów przerozmaitych. Żaden spis urzędowy określić napewno nie zdołał nigdy ilości ciał i dusz, które grzęsły tu w śmieciach, w błocie, w bezdennych zda się, na poły brudnych i odrażających, na poły tajemniczych i dziką poezyą jakąś tchnących ciemnościach. Wszystko tu zresztą, obyczaj i mowa, wierzenia i dążenia, uczucia i zamiary — mrokiem było, tajemnicą, odosobnieniem, niechęcią głuchą, upartém a namiętném pamiętaniem o przeszłości. Przyszłość — słodka i jasna przyszłość, z oświatą, zgodą, miłością, z uraz zapomnieniem, z braterską jednością, nie świéciła tu promykiem najmniejszym.... Lud-sfinks, lud-gość a wróg, lud-męczennik a mściciel, objawiał się tu w całéj jeszcze posępności nędz swych, brudów, tejemnic, zabobonów, pamiątek bolesnych i — wydzielanych z siebie cuchnących wyziewów.
W téj-to części miasta, niedaleko białéj i wysokiéj bożnicy, w domostwie nizkiém, lecz z pomiędzy wszystkich otaczających je najporządniejszy pozór mającém, mieszkał ojciec Elego, Judel, niegdyś krawiec z miasteczka Orchowa, ojciec piętnaściorga dzieci sypiających na półkach do ścian przymocowanych, teraz starzec chory, zgrzybiały i spoczywający. Ku temu domostwu, po przez labirynt uliczek i placyków, wśród zupełnéj prawie ciemności, którą zrzadka tylko rozświécały smugi światła z okien bożnic wypływające, śpiesznie, coraz śpieszniejsze kroki swe zwracał Eli.
Przez nawpół przymknięte drzwi dotarł do sionki ciemnéj zupełnie, potknął się parę razy o gospodarskie ru-