Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/154

Ta strona została uwierzytelniona.

dziś tu przyszedł, tate, żeby ciebie zapytać co na to robić, żeby z tego zmartwienia nieszczęście nie wyrosło.
Judel, który przez cały czas mowy Elego siedział z przymkniętemi powiekami, a każdemu z okresów mowy téj odpowiadał kiwaniem głowy i rosnącym wciąż na ustach uśmiéchem, teraz oczy otworzył i szybko twarz swą ku synowi zwrócił.
— Nieszczęście? — zawołał i ręce drżące podniósł, nieszczęście dla ciebie, Eli?
— Nu, nu, tate, niech ciebie taki wielki strach nie przejmuje! miarkował przerażenie ojcowskie Eli. Nieszczęścia jeszcze niéma, ale tylko zmartwienie wielkie. Ja tu przyszedł prosić ciebie, żebyś ty o moim Abramku swoją doświadczoną głową pomyślał.
— O Abramku? powtórzył stary; już ja o nim nieraz sam myślał.
Eli uważnemi bardzo i nagle rozpalonemi oczami w twarz ojca patrzył.
— On nie taki jest jak być powinien, he? wymówił zwolna, słowom swym nadając dźwięk zapytania.
— Nie taki, Eli, nie taki! potwierdził starzec głosem smutnym i z przymkniętemi znowu powiekami.
— On nikogo nie lubi i nic nie szanuje, mówił znowu Eli, oczu z twarzy ojcowskiéj nie spuszczając; on z Żydów naśmiéwa się, jakby sam Żydem nie był, a w głowie u niego tylko zabawa, jak u jakiego panicza, albo interesa jak u jakiego faktora. On rodzonéj matce każe, żeby jego nie nazywała Abramem, ale Gottliebem, a wszystkich mówi zawsze, że on Niemiec. A kiedy on mnie zobaczy, to do mnie żadnego takiego słowa nie powié jak syn do ojca, ale