Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/16

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyraziłeś się pan niezupełnie dokładnie. Jeżeli ja i pan działać będziemy wspólnie i zgodnie, wtedy tak rybacy, jak i ryby zamienią się w naszych rękach — w przewyborne dojne krówki.
— Jak to być może? zgadnął Eli.
— Tak jak bywa zwykle. Głupi ludzie stworzeni są na to, aby służyć rozumnym za drabinę, po któréj idą oni ku celom swoim, a jakiż może być cel inny życia mego i twego, panie Makower, prócz ciągnienia zysków?
Wymawiając ostatnie wyrazy, gość ze świetném nazwiskiem miał na twarzy wyraz bezświadomego, wesołego cynizmu i białą ręką, zdobną w wielki pierścień z herbem, uderzył się po kieszeni.
— Niech pan mówi o sobie, ale nie o mnie, z powagą ozwał się Eli; u każdego z nas inne mogą być cele. Ale kiedy my z panem mamy robić interes, to celem interesu tego naturalnie musi być zarobek. A dla czego nie zarobić, jeżeli można? każdy chce zarobić.
— Otóż to, rzekł gość, podajmy sobie ręce, panie Makower, i działajmy wspólnie.
Podali sobie dłonie. Porycki uczynił to z pewnym, ruchy jego cechującym, niespokojnym, nerwowym jakby pośpiechem. Eli, z obojętnością, a nawet z rodzajem chwilowego ociągania się. Porycki zwrócił się ku drzwiom od korytarza.
— Héj! służba! zawołał.
Eli powolnym gestem zatrzymał rękę jego, sięgającą ku taśmie od dzwonka.
— A czego to pan chce? zapytał.
— Rozkażę podać buteleczkę szampana. Wypijemy