Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/164

Ta strona została uwierzytelniona.

na-koniec, spojrzawszy w swój złoty zegarek i pożegnawszy krewnych a sprzymierzeńców swych, znalazł się przy drzwiach od sieni, Mendel zastąpił mu u progu.
— Eli! szepnął, czy ty z tego orchowskiego interesu wielkich korzyściów miéć będziesz?
— Żebym ja z niego wielkich korzyściów nie miał miéć, to jabym jego nie dotknął się, odparł Eli.
— A kto kupi Orchów? zagadnął Mendel.
— Kto jego kupi? jego kupi wielki magnat, co zawsze w stolicy siedzi, a do swego majątku tylko latem na trzy miesiące przyjeżdżać będzie. On za ten majątek zapłaci tyle ile my zechcemy, a potém on będzie w stolicy siedział, a my będziem u niego kupować i sprzedawać i w posesye puszczać...
— Jak zechcemy i komu zechcemy... dokończył Mendel. Git, Eli, git! to wielki interes!
— Tylko ty, Mendele, o tém nie gadaj: bo interes zawczasu rozgadany, to jak garść piasku na wiatr rzucona... ludzie rozniosą go na językach i zniknie jak piasek!




Gdy Eli w głębi żydowskiéj dzielnicy z ojcem swym i krewnymi wieczór przepędzał, Ildefons Porycki, po kilku godzinach u pani Malwiny spędzonych, wrócił do hotelowego mieszkania swego. Zaledwie usiadłszy przy stole, położył przed sobą przyrządy do pisania, otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł młody, zgrabny chłopak, z bladawą twarzą i grzecznym uśmiéchem. Porycki powstał i patrząc na nieznajomego, oczekiwał go przy stole w pytającéj postawie. Nieznajomy zbliżył się. Ruchy jego były śmiałe