Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/191

Ta strona została uwierzytelniona.

Kobiéta rozmarzona, upojona, westchnęła i oczy przysłoniła dłonią.
— Ach! gdzież jest teraz świat taki? Stworzą go chyba kiedyś ludzie tacy jak ty!
Porycki wyprostował się i rzekł uroczystym nieledwie głosem.
— Dla ludzi rozumnych i odważnych świat ten i dziś istnieć już może. Stwarzają go oni dla siebie samych, własnemi siłami, wbrew wszystkiemu co ich otacza. Ludzie tacy jak ja i ty, Lilo, gardzą zdaniami i krzykami motłochu, torują sobie drogi nowe, uprzedzają dzieło wieków przyszłych. Pomyśl tylko co to za zaszczyt i jakie szczęście wyosobnić się z pomiędzy tłumów, stanąć wysoko ponad niemi! Prawda, dla dosięgnięcia wysokości takiéj odwagi trzeba: ale ty będziesz odważną, Lilo, nieprawdaż?
— Co mam czynić? zapytała kobiéta, w któréj twarzy i postawie malowała się w istocie gotowość do wszystkiego.
Porycki pochylił się znowu nad nią.
— Opuścić dom ten... szepnął, nie z nim, ale... ze mną!..
Zadrżała. On dostrzegł drżenie to. Brwi jego zbiegły się i usta drgnęły.
— Lękasz się biédne dziécię?
Wyprostowała znowu kibić swą. W mowie jego powtarzały się słowa, które miłość własną jéj i miłość jéj dla niego chłostały biczem przygany i zachęty.
— Nie lękam się, Ildefonsie! nie lękam się niczego.
— O! dziękuję ci, dziękuję! Zresztą... posłuchaj. Nie narażę cię, bogini moja, na wrzaski i poniewierkę motłochu. Przez miłość dla ciebie ugnę głowę przed wymaganiami głupiego świata... Wolny jestem... rozwiodę cię z tym głu-