Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jasny pan Ręczyc nie chciał widzieć się ze swymi kredytorami i pół godziny teraz do N. wyjechał. On kazał prosić wielmożnego pana agenta, żeby jasną panią jutro do N. odwiózł.
Słowa te rzuciły na twarz Lili szkarłatny rumieniec wstydu i oburzenia, a w gromadzie zawiedzionych wierzycieli wywołały jeden chóralny okrzyk zdziwienia, przestrachu i gniewu. Nad wszystkiemi jednak głosami podniósł się i zapanował cienki, przeszywający głosik pani Antoniny.
— Tak! mówiła, a raczéj krzyczała ex-rezydentka łozowskiego dworu — uciekł! uciekł od nas! powiózł ze sobą dobro nasze! majątek sprzedał, piéniądze wziął, a nas oszukał, okradł!
Załamała ręce i rzęsistemi zalała się łzami.
Nagle płakać przestała i suche już oczy a rozognioną twarz ku Lili zwróciła.
— Wstydźcie się państwo, krzyknęła, wstydźcie się, padnijcie na kolana i Boga przeproście, bo grzéch wielki na sumieniach swoich i wstyd wielki na czołach swych macie! Mąż pani stado koni na stajniach swych trzymał, matka jego w mieście jak królowa jaka żyła, pani chodzisz złotem, perłami i atłasami obwieszona, a biédni ludzie, którzy wam wierzyli, którzy ostatni kęs chleba w ręce wasze oddali...
— Kęs chleba swój i dzieci swoich... przerwał jéj szlachcic w siermiędze i łapciach, który najmniéj dotąd krzyczał, ale teraz grubą dłonią ociérał łzę z oczu, utkwionych w twarz Lili z wyrazem gorzkiego wyrzutu.
— Ho! ho! co to wszystko tym państwu znaczy? zawołał jednocześnie ekonom z Białowoli. Pani bardzo wesoło bawiłaś się w Warszawie za moje piéniądze; teraz mnie