Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/196

Ta strona została uwierzytelniona.

za to smutno, a do żony i do dzieci z pustemi rękami powracać wstyd.
— Pojedziemy za nim! krzyknął chłop z wioski sąsiedniéj przybyły.
— Goń-że wiatr w polu!
— Do sądu skargę podamy.
— I nic nie wskóramy! Piéniądze nasze ulokowane były na majątku którego już niema!
Na tle grubych tych, męzkich, podniesionych głosów, wznosił się wciąż i dyszkantowo dzwonił głos żony Pawła Szyłły.
— Sumienie! wołała rozjątrzona kobiéta. Oni nietylko sumienia nie mają, ale je w drugich jeszcze zabijają! Gdzie teraz będzie sumienie moje i Pawła, gdy z pustemi rękami przed panem Fabianem, przed tym dobroczyńcą naszym, staniemy? Wstyd wam, państwo moi, wstyd i niebłogosławieństwo! Własnego dobra swojego szanować nie umiécie i innym jeszcze z pod serca krew wypijacie. Sami nieuczciwi jesteście, i innym uczciwie żyć przeszkadzacie.
Lila stała teraz, z twarzą ukrytą w obu dłoniach. Bolesna ta scena, całą mocą zawartych w niéj upokarzających żywiołów, uderzyła w kobiétę tę, która dotąd, przy najlżejszéj wzmiance o interesach, zwykła była dostawać migreny.
Ildefons, ze spuszczonemi oczami i ściętemi usty, stał milczący i nie wdawał się w perswazye i pośrednictwa, jakby to z położenia jego czynić mu było wypadało. Teraz dopiéro, gdy burza wzrosła do stopnia najwyższego i niemal już groźnego dla kobiéty, ku któréj zwracały się wszystkie te gniewne głosy, gwałtowne gesty i rozjątrzone spojrzenia, agent główny podniósł powieki, postąpił naprzód, zasłaniając sobą Lilę, i przemówił krótko, zwięźle, rozsą-