Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/197

Ta strona została uwierzytelniona.

dnie, zimno, a jednak uprzejmie, grzecznie i nakazująco. Kończąc, mrugnął na Efroima, który stał dotąd w cieniu, teraz zaś, na znak mu dany, wmieszał się pomiędzy huczącą gromadę, z tonem mowy i gestami człowieka wpływ swój czującego, — a sam, ująwszy ramię Lili, szepcąc zcicha nad schyloną jéj i dłońmi przysłonioną twarzą słowa naprzemian surowe i czułe, uprowadził ją do przyległego salonu. Tam, ze świécą w ręku, stała Brygisia, blada, wylękła i spłakana.
— Futro i kapelusz dla pani, panno Brygido! conajprędzéj! rzekł do niéj z cicha, ale głosem stanowczym, Porycki.
W kilka sekund potém wszyscy troje znaleźli się w pokoju Lili, pustym prawie, wpół ciemnym, bo jedną tylko świécą, którą Brygisia na stole postawiła, oświéconym.
Lila stała jak posąg przestrachu, zdumienia, wstydu, z rumieńcami na twarzy, z załamanemi rękami.
Porycki, który oddalił się był na chwilę dla wydania rozporządzeń jakichś, zbliżył się ku niéj.
— Lilo! rzekł surowo, gdzież odwaga twoja? gdzie moc charakteru? Długoż jeszcze stad tu będziesz nieruchomo, jak dziécię pozbawione myśli i sił?
Podniosła na niego wzrok łzami oszklony.
— O jakżem ci wdzięczna, Ildefonsie! Tyś mię obronił! tyś mię osłonił przed tymi okropnymi ludźmi! O ten Konrad! jakiż on niedobry! Opuścił mię wtedy.. wtedy...
Twarz Poryckiego rozjaśniła się.
— Daj pokój Konradowi, rzekł. Jest-to głupiec, który sam nie wié co czyni.
— O Ildefonsie! ty jesteś innym, innym wcale człowiekiem!