Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiał się gość hotelowy, mówiąc to, śmiał się jeszcze i potém przez chwilę i zwyczajem swym rozpiérając się w fotelu, rzucał pod sufit kłęby cygarowego dymu. Z twarzy Elego można było poznać zadowolenie z tego, że został zrozumianym, ale zadowolenie to cichszém było nierównie i objawiło się tylko przelotnym uśmiechem.
— Niech się pan nie cieszy tak z góry, rzekł Eli. Nie mówmy: hoc! póki nie przeskoczym. Jeszcze ja z panem o pańskich ludziach nie mówił i nie wiem dobrze co to za jedni, co z nimi można a czego nie można.
Głośna wesołość Poryckiego zniknęła nagle, jakby na rozkaz hamującéj ją woli.
— Późniéj, rzekł z powagą, pomówimy obszernie o moich, a teraz powiédz mi pan cokolwiek o swoich. Znać ludzi z którymi będzie się miało do czynienia — to rzecz główna.
— Dobrze pan mówi, to rzecz główna, potwierdził Żyd, a ponieważ my już z panem razem do téj roboty brać się musiémy, więc pan powinieneś wiedziéć wszystko co ja wiem, żeby czasem krzywą drogą do kogo z nich nie pójść i roboty przez to nie zepsuć. Ja panu powiem o nich wszystkich kto oni są i jakie.
— Czy tylko pewnym pan jesteś, że znasz ich dobrze?
Dziwny uśmiech, wyrażający szyderstwo, wzgardę i dumę zarazem, przeleciał po twarzy Elego.
— Ja miałbym ich nie znać? Chybabym oczu i uszu nie miał. Ja, kiedy byłem małym chłopcem jeszcze, widziałem ich ojców, jak do zajezdnych domów w miasteczku naszém przyjeżdżali, kupowali, sprzedawali, stękali i hulali; a potém ja im kupców stręczył i sam kupcem był; a potém ja u nich albo sam majątki w posesyi trzymał, albo trzymali