Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/216

Ta strona została uwierzytelniona.

pytywałem... Jedni mówili że obligi nic niewarte, drudzy radzili natychmiast proces rozpoczynać.
Mieczysław słuchał zrazu z osłupieniem. Wkrótce jednak uczynił ręką gest taki, jak gdyby pomyślał, że wszystkiego spodziewać się można było po ludziach, którzy nowe to urządzili oszustwo.
— A ciotka Malwina? zapytał po chwili.
— Matka, biédna moja matka! wyrzekł Konrad i utkwił w ziemię wzrok bardziéj jeszcze posępny i stroskany, niż dotąd.
Starczyło to za odpowiedź. Pani Malwina została widocznie, tak jak i jéj syn, w pole wyprowadzoną i ze środków do życia ogołoconą.
— Ale jakże się to stać, mogło, Konradzie? po chwili zamyślenia rzekł Mieczysław. Przecież całemu przebiegowi sprawy téj obecnym był Augustyn Szyłło... Nie sądzę żeby mógł on być tak niedoświadczonym i nieumiejętnym...
W téj chwili do pokoju wchodziła Michalina; Mieczysław umilkł, a Konrad szepnął mu do ucha:
— Mówią ludzie, że Szyłło wziął od nich piéniądze... Nie wiem czy to prawda i wątpię nawet... Niech mu tam zresztą Bóg nie pamięta, jeśli i on skrzywdził mię także... Ot, jak Boga kocham, i ja względem człowieka tego czystego sumienia nie mam... Należało mu się od nas, należało oddawna, prosił, dopominał się.. zwlekałem... to może i wypłacił sam sobie... Cóż robić? przyrzeka mi teraz, że proces wygra...
Przy ostatnich słowach Konrad zerwał się z krzesła, jakby sobie o czemś przypomniał.