Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/221

Ta strona została uwierzytelniona.

W takim stanie znalazł ją Mieczysław, który w parę godzin po południu do Białowoli przyjechał. Na widok jego pani Malwina obie ręce wyciągnęła ku krewnemu, wołając:
— A niech ci, kochaneczku, Pan Bóg da zdrowie za to, żeś tu dziś przyjechał! Przynajmniéj głos ludzki posłyszę i twarz czyjąś w téj trumnie zobaczę! Przyjechał tu wprawdzie pół godziny temu brat twój Kamil, ale nie mogłam o niego dopytać się... Poszedł z Florą rozmawiać... Ach! biéda na świecie, kochaneczku, biéda wielka! Ale i ty, kochanku, cóś mi blado i mizernie wyglądasz! Zdaje się doprawdy, że cały świat zmizerniał i melancholii dostał... Przyjdzie mi już chyba, jak téj biednéj Leontynie, od królestwa niebieskiego rozrywek oczekiwać....
Mieczysław, na którego obliczu malowały się w istocie powaga i smutek, po wyrzeczeniu kilku obojętnych słów powitania, obejrzał się dokoła i zapytał:
— Gdzie jest moja matka? Przyjechałem tu poto, aby z nią o bardzo ważnéj sprawie pomówić.
— Ach, te wasze ważne sprawy! wykrzyknęła pani Malwina. Nigdy do nich najmniéjszéj inklinacyi nie miałam, i ot, figuruj sobie, moja duszo, jakie to było trafne przeczucie... wszystkie moje biedy z tych ważnych spraw wynikły. Twoja matka, kochanku, jest bardzo osobliwą osobą. Siedzi zamknięta w tamtym oto pokoju.
Tu zniżyła głos i szeptem zapytała:
— Czy wchodziłeś kiedy, kuzynie, do tego pokoju?
Ale Mieczysława nie było już przy niéj. Stanął on u zamkniętych drzwi pokoju swéj matki i zlekka zapukał.
— Kto tam? ozwał się z wewnątrz głos stłumiony i słaby.