Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Mieczysław odpowiedział.
— Czy nie mogłabym zobaczyć cię późniéj? zapytał znowu głos z pokoju wychodzący.
— Pragnąłbym bardzo widzieć cię, mamo, dziś, zaraz...
Za drzwiami ozwał się szept, smutną lecz głęboką rezygnacyą nabrzmiały: „Dziéj się wola Twoja, Panie, tak na ziemi jako i w niebie!” poczém zwolna, bez szelestu otworzyły się drzwi i stanęła w nich matka Lili.
Szczególna to była postać, tak szczególna, że gdyby pojawiła się w inném miejscu i o innéj porze, wydaćby się mogła jakiemś legendowém zjawiskiem. Wysoka zawsze, pani Leontyna wyglądała teraz na jeszcze wyższą; wrażenie to sprawiało nadmierne wychudnięcie jéj ciała, obok wązkości i powłóczystości okrywającéj ją czarnéj szaty. Włosy, w większéj połowie posiwiałe i nieokryte niczém, w bezładnych, gęstych zwojach opadały na jéj ramiona, na długą, wychudłą szyję, i przysłaniały zlekka czoło, powleczone skórą żółtawą, w mnóstwo bruzd zmarszczoną. Pod czołem tém świeciły oczy wklęsłe, z wielkiemi, czarnemi źrenicami. Powieki jéj były zaczerwienione, policzki zapadłe, z dwoma wypieczonemi na nich gorączkowemi rumieńcami, usta blade i zaciśnięte, ręce białe, chude, przezroczyste, na czarną szatę bezwładnie zwieszone. Było-to uosobienie gorączki ducha i wyniszczenia ciała.
Suche, sztywne spojrzenie zatrzymała na głowie syna chylącéj się nad ręką jéj, którą niósł do ust; suchy i zimny także był dźwięk jéj głosu, gdy pytała go poco przybył.
— Moja matko! z łagodną powagą zaczął Mieczysław, smutnym będzie przedmiot dzisiejszéj méj z tobą rozmowy...