Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/227

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc ostatnie słowa, skinęła głową synowi i zwróciła się znowu ku drzwiom. Ale tym razem ciemny rumieniec oblał bladą dotąd twarz Mieczysława. Męzka cierpliwość jego wyczerpała się. Zawrzały w nim gorzkie przypomnienia i oskarżenia.
— Matko! wyrzekł, z całą mocą powstrzymując wybuch głosu swego i uczuć, przebacz mi to co powiem.... Lili należy się cóś od ciebie... Dziecinne i młodzieńcze lata jéj nie spłynęły tak, jak spłynąć były powinny... Nie zaznała ona uczuć poważnych i uszlachetniających, nie przyjęła w siebie myśli wielkich i obrończych... nie była należycie przygotowaną do trudów i prób życia; niewszystko téż teraz na karb własnéj jej winy składać należy...
Pani Leontyna stała przed synem w postawie pełnéj głębokiego zdumienia, z twarzą którą opływały rumieńce gniewu.
— Któż więc zawinił tu, prócz niéj? zapytała. Ja może... ja?
Śmiech cichy, lecz gorzki, szyderczy wstrząsnął zapadłą jéj piersią.
— Mnie więc obwiniasz, Mieczysławie, o grzéchy i nieszczęścia płochej téj, występnéj istoty? Nie dziwię się temu i Bóg widzi, że obraza za to w sercu mém nie istnieje. Oddawna już świat i ludzie nauczyli mię pokory. Gdybyś był sprawiedliwy, przypomniałbyś sobie jak troskliwie, jak starannie pielęgnowałam w Lili pokorę, pobożność i pogardę dla ziemskich, światowych próżności. Ale synowie moi nie rozumieli mię nigdy, serca ich i myśli pozostawały zawsze zdala odemnie. Kamil nie kochał nikogo; ty, Mieczysławie, kochałeś bardzo ojca; wiem o tém... ale nie mnie! nie mnie! Któż mię zresztą kochał na ziemi?..