Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/236

Ta strona została uwierzytelniona.

krzyknęłą pani Malwina, kurczowym ruchem pulchne dłonie swe splatając.
— Ożenienie się bowiem, ciągnął daléj Kamil, sprzeciwiałoby się wszystkim gustom moim i planom, jakie sobie ułożyłem na przyszłość. Jestem dość majętnym na to, aby zabezpieczyć własne życie od przykrych niewygód, braków i katastrof, ale niedość aby brać na siebie ciężar utrzymania rodziny. Rodzinne życie zresztą nie odpowiada wyobrażeniu, jakie mam o egzystencyi człowieka, pragnącego w każdéj okoliczności być panem swego losu. Zdaje mi się że nazawsze pozostanę bezżennym.
Gdy Kamil to mówił, z twarzy pani Malwiny zniknęły bez śladu rumieńce a zastąpiła je bladość żółtawa. Zaczerwienione powieki jej mrugały szybko i nerwowo. W głowie nie było wyrazów, a w piersi głosu, któremiby odpowiedzieć mogła. Wargi jej poruszyły się tylko kilka razy i wydały z siebie szept, w którym dosłyszeć można było słowa:
— Tyle lat! imainuj sobie tylko, tyle lat!
Kamil złożył jéj ukłon głęboki i wyszedł. Wtedy we drzwiach przeciwległych, do sąsiedniego pokoju wiodących, stanęła Flora, blada bardzo, z nabrzękłemi od płaczu oczami, z piersią drżącą od łkań tłumionych.
— Nadaremnie, mamo... zaczęła — mówiłaś z nim o tém... Ja wiedziałam... on mi to sam powiedział...
Umilkła znowu i stała we drzwiach, nie płacząc już, bez poruszenia żadnego, jak posąg wstydu i rozpaczy. Pani Malwina wpatrywała się w nią osłupiałemi oczami i nagle, nie wymawiając słowa, wyciągnęła ku niéj obie ręce. Flora poskoczyła i osuwając się na ziemię u nóg matki, ukryła twarz na jéj kolanach. Oczy pani Malwiny mrugały