Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/243

Ta strona została uwierzytelniona.

mię. Po chwili podniósł powieki i zwolna, poważnie zapytał:
— Pan może rozgniéwa się na mnie... ale ja pana zapytam, dlaczego pan taki uparty? dlaczego pan szczęścia nie chwyta, kiedy ono w ręce panu samo lézie? dlaczego pan, mając taki bystry rozum i takie jasne oczy, idzie do zguby swojéj, jak człowiek ślepy?
Mieczysław powstał i zbliżając się do Izraelity, życzliwym acz poważnym gestem położył dłoń na jego ramieniu.
— Źle myślałeś o mnie, panie Makower, rzekł, jeżeli mniemać mogłeś, że pytanie twoje mię rozgniewa. I owszem, rad mu jestem. Gdyby zadał mi je wspólnik twój, pan Ildefons Porycki, nie chciałbym mu na nie odpowiedziéć, ale tobie... odpowiem. Wiedziałem dobrze i oddawna, że gdybym sprzedał Orchów, stałbym się człowiekiem niezależnym i zamożnym, wolnym od trosk wszelkich, spokojnym o byt dostatni dla siebie i dla swéj rodziny. Ani na chwilę przecież perspektywa ta nie zachwiała postanowieniem mojém. Powód zaś téj stałości mojéj jest bardzo prosty. Leży on w przekonaniach moich i najgłębszych uczuciach, które mi mówią, że chociaż niezależność materyalna cenną jest i pożądaną, chociaż spokój i bezpieczeństwo bytu przyjemnemi być mogą, wyższą jednak od wszystkich dóbr tych jest zasada, z którą rozminąwszy się, człowiek pozostać nie może ani uczciwym, ani szczęśliwym.
— Przepraszam pana, przerwał Eli, a co to takiego ta zasada?
— Zasadą tą, odparł Mieczysław, jest trwanie przy tém, co całą siłą serca i umysłu swego człowiek uznaje za dobre i potrzebne...