Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/244

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nu, zawołał Żyd, a czy to potrzebne panu, żeby pan kłopotał się i jak parobek pracował na tym kawałku ziemi, kiedy pan może być gdzieindziéj bogatym i swobodnym jak ptak?...
— Potrzebnem to jest nie dla mnie, ale dla kogoś czy dla czegóś, o co idzie mi tyleż, a może i więcéj, niż o siebie.
W oczach Elego malowało się wytężenie myśli. Po raz pierwszy w życiu prowadził on rozmowę o rzeczach oddalających się od spraw materyalnych i zjawisk powszednich. Widać jednak było, że umysłem swym bystrym i otwartym przenikał znaczenie słów, które pochwytywał ciekawém uchem.
— A kto to panu każe pilnować się téj zasady, która pana i pańskie dzieci do torby przyprowadzić może? zapytał raz jeszcze.
— Obowiązek, krótko odpowiedział Mieczysław.
— A zkąd ten obowiązek wychodzi? zapalając się coraz bardziéj, wykrzyknął jeszcze Eli.
— Obowiązek ten wychodzi z serca, które kocha, i z sumienia, które rozróżniać umié dobro od zła.
Tym razem Eli powstał i stanął naprzeciw Mieczysława.
— Ja pana zrozumiałem, rzekł. Ja zawsze wiedział trochę jakie są pańskie myśli, a teraz wiem już dobrze. Ale przepraszam pana, że powiem: myśli pańskie piękne, honorowe, tylko niepraktyczne. Żeby to tak dawniéj jeszcze... no; ale teraz, proszę pana, taki czas, że ludzie z wiatrem wojować przestali, bo przekonali się, że wiatr to wielka siła... tych co jemu sprzeciwiają się powali na ziemię, a sam jak dmie tak dmie. A jak ludzie o tém przekonali się, to i zrozumieli że przeciw wiatrowi iść nie trzeba, tyl-